Marcin Stańczuk, Karawaka. Niespodziewany powrót do zapomnianych sposobów radzenia sobie z zarazą. Część 1
W XIX-XX w., kiedy wiedza medyczna nie była jeszcze tak rozwinięta, światopogląd ludowy opierał się na religii i tradycji. Tradycyjna wiedza kształtowała postrzeganie świata, także zjawiska choroby. Dawniej na polskiej wsi wiele chorób uważano za istotę żywą lub ingerencję złego ducha. Czasem też traktowano schorzenie jako karę Bożą, czyli tak zwany dopust. Nie posiadając odpowiednich medykamentów i wierząc w nadprzyrodzoną przyczynę dolegliwości, ludność wiejska próbowała wypędzać niedomaganie z ciała. Było to trudne zadanie. Powszechnie posiadano umiejętności leczenia lekkich schorzeń, likwidowanych dzięki użyciu ziół uprawianych w przydomowych ogródkach lub zerwanych na łące, miedzy lub w lesie. Przy nieskomplikowanych dolegliwościach praktykowano też zabiegi magiczne polegające na odczarowaniu chorób za pomocą zaklęć. Formułki słowne wspomagano różnymi czynnościami, jak spluwanie za lewe ramię, straszenie ducha choroby żelaznymi przedmiotami, przelewanie jajka, czy palenie nici nad głową chorego. Gdy nie wiedziano jaka jest przyczyna choroby lub jeśli dolegliwość okazywała się zbyt ciężka, by poradzić sobie z nią domowymi sposobami, udawano się po poradę do wioskowej zielarki lub znachora. W obiegowej opinii były to osoby obdarzone przez Boga mocą leczenia, jednak często specjalizowały się tylko w niektórych dziedzinach, radząc sobie z jedną lub co najwyżej z kilkoma jednostkami chorobowymi. Kiedy znachorzy zawodzili pozostawało szukać ratunku u czarownic i owczarzy. Mieszkańcy wsi bali się ich i czuli do nich odrazę, ponieważ w powszechnym mniemaniu czarownicy otrzymywali swą siłę leczenia, czarowania i wróżenia od mocy piekielnych, z którymi umieli - a nawet musieli się kontaktować. Najgorszym z możliwych demonów, przed którym nie pomagały umiejętności najsławniejszych znachorów, był demon zarazy. Różne infekcje zakaźne (ospa, dżuma, cholera, tyfus, gruźlica) przez setki lat nawiedzały ziemie polskie. W regionie radomskim w XVI-XX w. epidemie pojawiały się co najmniej kilkanaście razy[1]. Zarazę zwano powietrzem, morowym powietrzem, morem, czarną śmiercią. Najczęściej epidemię wyobrażano sobie w postaci ubranych na biało dziewczynek, młodych lub starych szczupłych kobiet. Demony wędrując od osady do osady zarażały morem, rażąc ofiary niewidzialnymi strzałami, bijąc rózgą lub rozsiewając mór z chusty.
Jak się bronić?
Oprócz stosowania różnych metod leczenia, ludność wiejska starała się również nie dopuszczać do zachorowania. W tym celu noszono medaliki, ubierano odzież mającą „krzykliwe” kolory i skrzące aplikacje (cekiny), zakładano biżuterię o intensywnych barwach (korale). Ceniono też wszystko to, co okręgiem „zamyka” dostęp złym duchom do człowieka (wianki, pierścienie). Na odzieży, wykorzystywanych przedmiotach i w swym otoczeniu starano się umieszczać różne znaki odnoszące się do pozytywnych sił światła, ognia, życia (słoneczka, krzyże celtyckie, drzewka życia). Bardzo rozpowszechnionym symbolem ochronnym był krzyż. Symbol ten na długo przed ekspansją chrześcijaństwa był rozpowszechniony w wielu kulturach na różnych kontynentach. Oznaczał połączenie ziemi z niebem, kierunki świata, słońce, ogień, wreszcie stanowił obraz kosmosu. Chrześcijaństwo wzmocniło wiarę w pozytywne oddziaływanie krzyża, nadając mu dodatkowe znaczenie. Nie dziwi więc, że krzyżowi przypisywano zbawienne właściwości. Przez swą świętość krzyż m.in. posiadał moc odganiania zła i leczenia chorób.
Krzyż jest najlepszą bronią
Do ochronnego symbolu krzyża uciekano się nie tylko w postaci znaków na różnych rzeczach lub pobożnego gestu. W każdej trwodze i zagrożeniu, również w czasie epidemii, nadziei upatrywano w krzyżu w formie małej architektury sakralnej, wierząc że moc oddziaływania Bożego znaku pozwoli zachować zdrowie, życie i pomyślność. Tradycyjnie krzyże, kapliczki i figury świętych stawiano w miejscach szczególnych. Przestrzeń postrzegano bowiem w sposób niejednorodny – wydzielając centrum, miejsca peryferyjne i granice. W centrum, najczęściej w swym domu, człowiek czuł się najbezpieczniej, a czym dalej od środka ku granicom, tym wzrastało zagrożenie ze strony siły nieczystej, czarownic i nieznanych obcych przybyszów. Znaki wiary porządkowały przestrzeń, wprowadzały do niej niebiański spokój i ład, dlatego stawiano je w centrum wsi oraz na końcach osad. Szczególnie niebezpieczne wydawały się rozdroża, ponieważ tam miały pojawiać się demony, tam na przechodniów czyhały dusze potępione i pokutujące, tam wreszcie wiedźmy zajmowały się czarną magią i odbywały wraz z diabłami swoje zloty. W sytuacji zarazy lub po jej ustaniu święte przydrożne znaki opatrywano tekstem suplikacji „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!” Jest to fragment pieśni „Święty Boże” śpiewanej prawdopodobnie od czasów potopu szwedzkiego, gdy przez kraj przelały się fale wszelkiego rodzaju klęsk i spustoszeń, czego pokłosiem była ruina gospodarcza i wyludnienie.
Krzyż morowy powstrzymuje demona zarazy
W okresie szalejącej infekcji stawiano krzyże morowe nazywane także cholerycznymi. Najczęściej robiono je z drewna. Jeszcze w 1 poł. XX w. taki krzyż stał na masowym grobie ofiar zarazy na tzw. Łysej Górze położonej między wsiami Gołębiów i Stara Wola Gołębiowska (gm. Radom). Łysa Góra jest śródpolnym lasem i zwyczajowym wyrobiskiem piachu na potrzeby gospodarcze. Biorąc pod uwagę, że Gołębiów był wsią miejską, prawdopodobnie dlatego właśnie tam zdecydowano się grzebać zmarłych radomian. Nieistniejący krzyż choleryczny w Końskich, zrobiony był z powierzchownie obrobionego drzewa z pozostawionymi sękami[2]. Wiara w moc małej architektury sakralnej mieszała się z ludowymi wierzeniami. Przykładem na ów synkretyzm może być stawianie na granicach wsi niewielkich krzyży z nieobłupanych konarów osiki, która jak wierzono, nie przepuszczała złego powietrza. Nietypową, lecz licującą z wierzeniami lokalizację trzech krzyży morowych wybrali w XIX w. iłżanie, umieszczając trzy takie obiekty na wzgórzu zamkowym[3]. Dzięki górowaniu nad miastem, krzyże roztaczały nad okolicą ochronną blokadę przez złem. Z czasem oprócz krzyży drewnianych zaczęto stosować obiekty metalowe, tak jak nieopodal wsi Januszno (gm. Pionki) na grobie ofiar cholery[4].
[1] Por. M. Bolechowski, Historyk: dobra kondycja organizmu dawała większe szanse na przeżycie, „Echo Dnia Radomskie”, 2020, nr 113, dod. „Echo Radomskie”, s. 2.
[2] KW, Końskie, ul. Krakowska, krzyż choleryczny,
https://www.konskie.org.pl/2013/03/konskie-ul-krakowska-krzyz-choleryczny.html (dostęp: 15 maja 2020 r.).
[3] P. Nowakowski, Od powietrza, głodu, ognia i wojny… http://www.ilzahistoria.pl/aktualnosci/od-powietrza-glodu-ognia-i-wojny/?fbclid=IwAR2ZQ_9p_B0W1rIyMA15abEWq-ksgIV2Sqv9HbTFiujXjsq175S_NzU-tnQ (dostęp: 15 maja 2020 r.).
[4] Cmentarz choleryczny – 1879 r., http://rdlpradom.treespot.pl/1139-rdlpradom-cmentarz-choleryczny-1879-r (dostęp: 15 maja 2020 r.). Uporządkowaniem miejsca pamięci zajęli się okoliczni mieszkańcy. Warto zwrócić przy tym uwagę na fakt budzenia się w społeczeństwie potrzeby ocalenia i dbałości o dawne cmentarze, w tym mogiły epidemiczne. Kwesty na cmentarzach podczas dnia Wszystkich Świętych nie odbywają się już tylko na wielkomiejskich nekropoliach, ale też prowadzone są na prowincjonalnych małych cmentarzach. W kontekście cmentarzy epidemicznych, przykładem renowacji może być cmentarz choleryczny w Zalesicach (gm. Wierzbica), gdzie okoliczni mieszkańcy uporządkowali przestrzeń, nagrobki poddali renowacji i ufundowali nowy krzyż (A. Czyżewska, Wierzbica, Sycyna 2004, s. 53–55; Cmentarz zmarłych na cholerę – Zalesice, http://www.wspolnytrakt.pl/cmentarze/cmentarz-zmarlych-na-cholere-zalesice/, dostęp: 15 maja 2020 r. ).
Fotografie:
1. Krzyż w Miechowie Kolonii, gm. Kazanów, fot. Paweł Puton
2. Tablica na krzyżu w Miechowie Kolonii, fot. Paweł Puton
3. Krzyż w Grzmucinie, fot. Paweł Puton
4. Inskrypcja na krzyżu w Grzmucinie, fot Paweł Puton
5. Kapliczka w Łączanach, gm. Wierzbica, fot. Paweł Puton
6. Inskrypcja na kapliczce w Łączanach, gm. Wierzbica, fot Paweł Puton