Gospodarstwo Andrzeja "Hućbały" Pabina położone jest naprzeciwko utrzymanego w zakopiańskim stylu, wzniesionego w 1956 roku kamiennego budynku szkoły - przy wąskiej bocznej drodze zwanej "starą drogą"
Witów koło Zakopanego, wieś leżąca w górnym biegu Czarnego Dunajca, jest uznawana za najbardziej urokliwą miejscowość u podnóża Tatr Zachodnich. Tym razem jednak nie jedziemy podziwiać krajobrazów ani reliktów góralskiej architektury, domów budowanych tu zawsze frontem na godzinę 12. Witów bowiem stanowi miejsce szczególne także na mapie polskiej autarkicznej mechanizacji rolnictwa. To kolebka podhalańskich SAM-ów, najliczniejszej regionalnej grupy maszyn o niepowtarzalnej konstrukcji. Istotą miejscowej gospodarki jest Wspólnota Leśna Uprawnionych Ośmiu Wsi z siedzibą w Witowie. Członkowie Wspólnoty (dziś jest ich 2090) dzielą się zyskami proporcjonalnie do posiadanych udziałów. Prowadzona przez nich wycinka drzew, wypasanie i koszenie polan – prace ciężkie i odbywające się w trudnych warunkach terenowych, niewątpliwie domagały się usprawnienia. I o ile bezpośrednio przy wycince i zrywce prowadzonej na wysokich stokach żaden ciągnik nie jest przydatny, tu muszą ciężko pracować konie – to już dalszy transport pni a także koszenie łąk można było zmechanizować. Może dlatego właśnie w Witowie i okolicy najwcześniej pojawiły się amatorskie maszyny? A może też jakimś echem zadziałała tradycja metalurgiczna – w latach austriackiego zaboru funkcjonowała tu niewielka huta żelaza. Poza tym – byli młynarze, gonciarze, od 1906 roku istniał mechaniczny tartak, mówi się też o przedwojennych próbach elektryfikacji przy użyciu amatorskiej turbiny. Stan rzeczy zapewne jest sumą czynników zewnętrznych i ludzkich charakterów.
W poznanym przeze mnie po raz pierwszy obrazie Witowa, co nastąpiło w październiku 1981 roku, szczególny akcent stanowiły charakterystyczne SAM-y bazujące na zespołach rozmaitych, historycznych samochodów terenowych, z napędem na dwie lub nawet na trzy osie (z aktywną naczepą zwaną tu „karą”), niemal każdy wyposażony w boczną kosiarkę, wiele z nich także w wyciągarkę linową do pni. Stały bodaj na większości podwórek, jechały drogą – co chwilę dobiegał typowy odgłos jednocylindrowego „esa”, albo terkot dwucylindrowego silnika od Ursusa „trzydziestki” – najpowszechniej stosowanych tam jednostek napędowych. I tak się zaczęło… Zorganizowana żywiołowo wycieczka mająca na celu udokumentowanie miejscowych traktorów, jedynie na podstawie podpowiedzi zasłyszanej w Ludźmierzu (najwięcej tego w Witowie), okazała się tylko pierwszą przymiarką – sfotografowałem wtedy 18 SAM-ów i zrobiłem pobieżne notatki, na więcej nie starczyło krótkiego dnia; tych pozostałych, widzianych na podwórkach i jadących drogą mogło być drugie tyle, a i to oczywiście nie były wszystkie z najbliższej okolicy. Natomiast dwa wyróżniające się wielkością traktory zbudowane na bazie zespołów amerykańskiej terenowej ciężarówki Studebaker US6, z maskami od Ursusa C4011 czy może Zetora Majora, z podobnymi brezentowymi daszkami – jak mi powiedziano, powstały „w kuźni”. Witowska kuźnia miała się zaś okazać miejscem najważniejszym.
Początki sięgają lat 1920. Najpierw w roku 1921 Jędrzej Pabin wybudował w Dzianiszu dom wespół ze stryjecznym bratem Tomaszem – cieślą, który pracował m. in. przy budowie kościołów w Dzianiszu i Kościelisku. Na wyjątkowo pięknym siestrzanie w izbie, dekorowanym rozetami i wicią z liliami oraz poprzecznymi szlakami ząbków, widnieje inskrypcja: Majster Tomas Pabin dnia 1 czywca F. [fundator] Jędrzej Pabin oraz data roczna 1921, wreszcie hierogramy IHS i MARYA. Potem brat Jędrzeja, Jan, ożenił się z witowianką (Bronisławą z domu Jasionek „Hanulorz”), a w roku 1929 przyszedł na świat ich jedyny syn, Andrzej. Urodził się w Międzyczerwiennem, lecz rodzina na stałe osiadła w Witowie, gdzie na rodzinną ziemię żony Jan przeniósł dom z Dzianisza. Andrzej miał także tylko jedno dziecko, córkę Bronisławę. Ponieważ zarówno w Dzianiszu, jak i w Witowie mieszka jeszcze kilku nie spokrewnionych ze sobą Pabinów, ród Andrzeja wyróżnia przydomek: „Hućbała”. Pytani o Pabina mieszkańcy Witowa najpierw upewniali się, o kogo dokładnie chodzi, a dowiedziawszy się, że o „Hućbałę” – odpowiadali mniej więcej tak: Pódziecie ku starej drodze, hań beńdzie szkoła, to na wizawi Hućbała. Gdyby zaś zapytać o Pabina, który robił traktory – o przydomek już by nie pytano, tę działalność znali wszyscy. Równie czytelnym dla witowian hasłem było: kuźnia, bowiem od początku lat 1950. „Hućbała” świadczył tradycyjne usługi kowalskie i budował wozy konne, do których własnoręcznie wykonywał okute koła. Z tradycji rodzinnej – po ojcu – kowal i kołodziej, po ukończeniu szkoły podstawowej już pracował w rzemiośle. Okazał się zaangażowany w zaopatrywanie miejscowych gospodarstw w środki transportu dużo wcześniej, niż środki te zostały zmotoryzowane. Andrzej Pabin najwcześniej w okolicy zdobył tokarkę. Do tego i prąd trzeba było mieć, a tu elektryczność zaczęli w 1956 od Chochołowa, we Witowie później – na szczęście tam już od dawna działały cztery prywatne prądnice na potoku, jedna była w pobliżu, z tego już można było korzystać – jak wspominają miejscowi.
Gospodarstwo Andrzeja „Hućbały” Pabina położone jest naprzeciwko utrzymanego w zakopiańskim stylu, wzniesionego w 1956 roku kamiennego budynku szkoły – przy wąskiej bocznej drodze zwanej „starą drogą”, biegnącej bliżej zachodniego, lewego brzegu Czarnego Dunajca. Stara droga jest reliktem dawnego szlaku komunikacyjnego i główny ciąg starszej zabudowy Witowa skupia się właśnie wzdłuż niej; odgałęzia się ona od obecnej drogi nr 958 pod niewielkim kątem i po około kilometrze znów łączy. Tylna część zagrody Pabinów, znajdująca się teraz od strony nowej drogi, jest z nią skomunikowana przejazdem wzdłuż sąsiedniej posesji; tu, przeciąwszy ulicę, wyjeżdża się wprost na leżące na wysokim grzbiecie pole, ciągnące się wąskim pasem i opadające po drugiej stronie ku dolinie Garczków Potoku. Obszar, na którym leży, czyli grzbiet w trójkącie wyznaczonym przez drogę i zbliżający się do przecięcia z nią potok, nosi nazwę Podczerwińskiej Roli.
Dojazd z Zakopanego to ok. 12 km, drogą wojewódzką nr 958 – ulicą Kościeliską, Krzeptówkami, przez Kościelisko-Kiry i obok wylotu Doliny Chochołowskiej. Od strony Krakowa najlepiej jest skręcić w Chabówce w prawo, porzucając zatłoczoną „zakopiankę”, czyli drogę krajową nr 47, i dojechać do Witowa drogą nr 958 przez Czarny Dunajec i Chochołów.
Zagroda ma typowy dla Witowa i sąsiednich wsi układ przestrzenny: wąskie i relatywnie długie podwórze jest po prawej stronie zamknięte przez dom mieszkalny z bali, połączony pod jednym dachem z późniejszą częścią murowaną, do którego pod kątem prostym przylega stodoła zamykająca podwórze od tyłu (od zachodu). Lewa strona podwórza to tradycyjne miejsce pomniejszych budynków pomocniczych, szopek, wiatek, składzików. W zagrodzie Andrzeja Pabina stoi tu niepozorny, niski, dość długi drewniany budynek o konstrukcji szkieletowej, kryty dwuspadowym dachem z eternitu falistego, w którym znajduje się kuźnia, pomieszczenie warsztatowe oraz magazynek. Wnętrze warsztatu Andrzeja Pabina wygląda wyjątkowo skromnie i niełatwo uwierzyć, że powstało tu około 100 ciągników dających początek wielotysięcznej rodzinie podhalańskich SAM-ów. Kosztowało to rodzinę niemało trudów życia w domu, w którym wszystko było podporządkowane pracy mechanika o twardym charakterze – podwórze pełne „złomu”, którego nie wolno było usunąć, a szczególnie izba, w której obok łóżek wszystkich trojga stała tokarka: tak bywało zimą, dopóki nie powstał warsztat w ostatecznym kształcie i nie powiększono domu o część murowaną.
Pierwszy mój kontakt z Andrzejem Pabinem i jego własnym ciągnikiem zdarzył się jesienią 1982 roku. Wysoko, na stromym zboczu po zachodniej stronie drogi w Witowie dostrzegłem SAM-a z daszkiem, z doczepioną konną kopaczką do ziemniaków. Gdy zbliżałem się, drogą nieco odległą od tego miejsca, któraś ze zbierających ziemniaki osób krzyknęła: ka hań idziecie! Ku granicy? – ostrzeżono mnie, że do szczytu zbliżać się nie wolno, gdyż biegnie tamtędy granica z Czechosłowacją. Powiedziałem o zainteresowaniu ciągnikiem, a wówczas gospodarz (nie dowiedziałem się jeszcze, że to „Hućbała” i nie poznałem nazwiska Pabin) przypomniał sobie, jak to kiedyś na tym tu brzyzku redłowoł i przeżył dziwną wizytę: jak wyście, prziśli jacyś hań ku mnie, mówili że inziniery, patrzeć co to za traktor taki, jak co porobione, z czym co, żeby im tłumacyć. To mówiem – to z tego, to z tego, tela zębów defer przodni, tela defer tylni, razem tak się godzi, ni? To oni – że jo powinienech do Ursusa jechać, ale robić nic bych nie mioł, ino tłumacyć i radzić. Ale nie! A bo głupich był, bo moze by i dutków z tego było?[1] Pabin chętnie zgodził się na zdjęcia, wtedy jednak nie wspomniał o swej pionierskiej roli, informując tylko mimochodem, że zrobił tego więcej… Kolejny napotkany tego dnia ciągnik okazał się bardzo podobny do poprzedniego, na pierwszy rzut oka zdradzał pokrewieństwo konstrukcji i wielu szczegółów wykonania. Dowiedziałem się, że jest dziełem Hućbały z kuźni. Jak się miało okazać, te dwie bliźniacze maszyny reprezentowały w najpełniejszej formie warsztatową pierwszą generację II grupy – ciągników z napędem na dwie osie, budowanych specjalnie do górskich warunków.
Ostatnią wizytę złożyłem u Andrzeja „Hućbały” Pabina 22 sierpnia 2007 roku.
Deklarując na powitanie: A z kazdym porozmawiam, natychmiast zaczął drastyczne wyrzekanie na politykę. Zbulwersowany stanem gospodarki w Polsce obwieścił z mocą, że w Witowie nik głosował nie beńdzie, bo na kogo ni ma! Pabin źle sądził o wszystkich politykach, opozycji i rządach wcześniejszych. Za najlepszy okres uważał czasy państwowości Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – wtedy najkorzystniejsza była jego sytuacja materialna, najwięcej doznał życzliwości i szacunku, a jego córka ukończyła szkołę średnią, czyli mogła uczyć się więcej, niż on sam… Za tego Peerelu, co to ino zohydzić umieli, ale lepij zrobić nie potrafiom, to jo żech za liter mleka ćtery litry ropy do traktora mioł, no. Teroz za ćtery litry mleka i litra ropy ni ma – to ka te dutki?! Chodzili hań, o czerwone krowy pytali, bo mięsne. A tu ni ma (dziś trzy czerwone krowy hoduje Andrzej Bąk, zięć Pabina, widać ich też sporo na łąkach). Ludzie pozłoszcone na nich, bo zniszcyć co inny zrobił ino potrafiom.
Dopiero po chwili, wyciszając emocje i niechętnie zmieniając temat, zgodził się na rozmowę o swej pracy – która wszak bezpośrednio przyczyniła mu wszelkich korzyści, po czym otworzył wrota stodoły: to pokaże wam traktor! Czynny wciąż ciągnik pozostający w gospodarstwie Pabina, który twórca i właściciel właśnie zamierzał mi zaprezentować, powstał najprawdopodobniej w 1968 roku, czyli przy około ośmioletnim doświadczeniu konstruktora. To ten, przy którym poznałem Pabina w 1982 roku, w czasie wykopków „na brzyzku”. Opowiadał teraz bardziej szczegółowo, może tak, jak kiedyś „inzinierom”. Most taki to pamiętacie z Pobiedy? – zaczął, pokazując charakterystyczną trójdzielną obudowę przekładni głównej przedniego mostu. Takie miały te pierse Pobiedy, a ten jest z Gazika, bo na przód. Skręta z Forda, bo tamte płone były. Skrzinia biegów ze Szewrolety, reduktor ze Szewrolety, defer tylni Stara, ale dwadzieścia jedyn, bo tu sześ przełożenie, z przodu ćtery, koła som róźne a razem tak się godzi, przodnie mnijse to warcej idom, a tylnie koła winkse – pomalej. „Hućbała” obchodził ciągnik, coraz wyraźniej rad z zainteresowania i opowiadał dalej: kosa jest, lebiodka do lasu jest. Motor z Majorka, ale trzydziestki, tyj staryj. Resorki som z przodu, som z tyłu. On i z pińdziesiąt na godzine pójdzie, na szosowych, ale jo wartko nie pojadem, bo z drogi kopyrtnie, łobróci dziesik… Po czym dodał z ożywieniem: Kierownicę dobrze założyć, poważna robota. Mocna kierownica na drogi górzyste, ważna rzecz, no! Zastosowanie w jednym ciągniku różnych mostów napędowych, z różną średnicą kół jezdnych, wymagało dobrania przełożeń zapewniających zrównanie ruchu postępowego kół. Zadanie było nader istotnym etapem budowy ciągnika pierwszej generacji Pabina. Trzeba zwrócić uwagę na nieznajomość dokładnej miary przełożeń w pozostających do dyspozycji zespołach napędowych. Właściwy dobór jest więc wynikiem żmudnych prób prowadzonych przez „Hućbałę”, które zapadły w pamięć i wykonawcy i jego rodziny. Rzecz polegała na porównaniu długości drogi, jaką przebywają koła, z uwzględnieniem liczby obrotów wałów napędowych. W praktyce, Pabin sznurkiem mierzał koła po obwodzie, kładł na deskę, tak to on sobie wpadł na ten pomysł (jak wspominał wnuk Krzysztof Klejka), a dalej – po tymczasowym połączeniu wałem mostu z reduktorem, obracał wałek napędowy reduktora i zaznaczał liczby obrotów: kielo wał się łobraca a kielo przy tym koło, tak samo w przypadku obu mostów. Deska była zapisem pomiarów: obok zaznaczonych długości obwodu kół Pabin nanosił kreski oznaczające liczbę obrotów wału i liczbę obrotów koła. Jak się godzi punktualnie, trybów nie klyszczy w reduktorze, to i opony na wysokoś dobrane muszom być. Bo jo to obmyśloł, jak nie wiedziołech jak, co, tak i tak, to spać. Na dzień syćko obśniło się, ino do roboty. Może tak też bywało, a może to uproszczenie opowieści, ale warto przytoczyć wspomnienie najstarszego wnuka, Krzysztofa: Jak miał problem to siedział, głowę wspierał, o tak – pochylił głowę z pięścią przyłożoną do skroni; i tak ze dwie godzin myślał. Babcia mu herbaty uparzyła, dała, i tak siedział. Po nocy po izbie w kółko chodził. I z tego zawsze wymyślił jak co zrobić.
Potem „Hućbała” przysiadł na niszczejących drewnianych schodkach wiodących na werandę domu; mnie wskazał prostą ławkę, tuż przy kamiennej ścianie nowszej części. Zaczął od przypomnienia roli drugiego mechanika z pobliża, któremu przypisywane są pionierskie dokonania, a który – bardziej rozmowny – dodał wiele informacji, jak się miało okazać niezbędnych, by połatać opowiedzianą przez Pabina historię. Bałasia żech ucył, a on moze bedzie gadał, co to on piersy. Robił tam w Chochołowie, robił przeca kosy (kosiarki konne), ale składaki to jeszce nie. Wbrew obawom Pabina – Andrzej „Bałaś” Masny z Chochołowa potwierdza jego pierwszeństwo: kuźnię miał, spawarkę kupił, tokarnię, połamaną bo połamaną, ale już miał. I to on robił, a ja myślał, co tu może być trzeba do tej roboty. Kosiarkę na papaja założyć, żeby z boku szła to mój pomysł był, kopaczkę na tył do traktora – też mój, ale jak i co, to już próbował Hućbała, potem każdy tak chciał – Andrzej Masny mówi z akcentem, ale prawie bez słów gwarowych. Dodajmy więc jeszcze, co twierdzi równolatek „Bałasia”, „Stasek” Zarycki z Dzianisza: Bałaś od roboty nie był. Na początku gadał, że jak Hućbała traktor zrobi, to on się księdzem zostanie. Bałaś księdzem do dzisiok nie jest, a Hućbały traktorów ze 60 chodzi. Zdaniem „Bałasia” a także córki Pabina, pierwszy SAM miał powstać w roku 1960 (pięćdziesiąt roków na pewno temu – orzekła w czasie rozmowy w roku 2010). W kuźni wszystko było robione co do drewna, okuwane, pługi, do wozów wszystko. Chciał tata mieć lżej, to myślał traktor mieć. Jak tokarnię kupił, zrobił ten pierwszy, dużo nie wiem, bo malutka byłam. O pierwszeństwie „Hućbały” w robieniu traktorów zaświadczają bez wahania niemal wszyscy przygodnie indagowani witowianie niezależnie od wieku (najwcześniej w kuźni Pabin tu robił; piersy taki konstruktor u nas, z Polski jeździli podpatrywać te pomysły jego; pierwszy to Hućbała zrobił sobie no a później tak odpatrywali od niego, jeden odpatrzył, drugi i zaczęli budować), to samo można usłyszeć w Dzianiszu i Chochołowie. „Bałaś” Masny mówi na ten temat tak: pierwszy zrobił to Jędrek, Hućbała, potem moje ze cztery były, a inni tylko naśladowali. Sam Pabin tak wspominał: Inni przichodzili, że niby bendom kupować, a chodzom, pozirojom, ni, to jo mówie – co hań ocy mydlicie, kcecie robić to i dopomoge, mnie roboty nie braknie, o niom niezazdrosny.
Konstrukcja „Hućbały” dojrzewała sukcesywnie. Pierwszy „składak” kwalifikował się jeszcze do I grupy konstrukcyjnej (nie mającej cech górskich) i powstał podobnie, jak bodaj znakomita większość SAM-ów dających początek licznym warsztatom w Polsce. Pabin wspominał: z esa osiemnastki był, na paski i zwinklowane było (chodzi o przekładnię kątową przed sprzęgłem). A most to był starowski. Natomiast córka zapamiętała, że traktor ten przez jakiś czas nie miał normalnego siodełka, tylko stolickę – ławkę zwykłą, deska na czterech nogach przymocowana na ramie. Jak się później okazało, „stolickę” w pierwszym traktorze Pabina pamiętał także „Bałaś” oraz mechanik z Dzianisza, Józef „Kubieta” Michniak. „Hućbała” z czasem, gdy już podjął się realizacji zamówień na ciągniki, przeznaczył go do transportu zaopatrzeniowego. Zespoły napędowe, materiały konstrukcyjne i inne części, jak większość wiejskich mechaników, zwoził z okolicy wybierając z podwórek co kto zgromadził i godził się odsprzedać – ale też rozwinął transport bardzo daleki, szczególnie biorąc pod uwagę środek przewozu. W roku 1963 zyskał prawo jazdy kategorii AT i systematycznie jeździł po zaopatrzenie do Krakowa (odległość drogowa wynosi ponad 120 km), gdzie był stałym klientem składnicy złomu i sklepu z częściami do maszyn rolniczych. Ciągnik został więc przystosowany do dalekich wypraw: chłodniczke sam żech dorobił, wiatrak, pompke, to juz woda nie zawrzała, bo esy na parowanie były. Przicepa przodem oparta, kaśnia [kasta, czyli nadwozie skrzyniowe], tyłem kara na kołach, boki poosłaniane – tymech woził. Ciągnik posiadał naczepę, choć jeszcze nie można tu mówić o specyficznym regionalnym wyposażeniu, raczej – pionierskim, choć zarazem tradycyjnym… Pabin, dotychczas wykonawca wozów konnych, po prostu zastąpił ciągnikiem przodek zaprzęgowy, zaś zarówno wóz jak i ciągnik zachowały tradycyjny rozstaw kół, pasujący do kolein na istniejących drogach. W ten sposób pierwsze SAM-y podhalańskie, wśród maszyn budowanych z przeznaczeniem do górskiej specyfiki (inne istotne grupy w kraju, to ciągniki Tadeusza Ząbka z Łącka oraz Antoniego Kawuloka z Istebnej) – mimo, że pracujące na największych stromiznach, miały dość wąski rozstaw kół. Przemawiało za tym także przeznaczenie maszyn do prac leśnych, zwracano uwagę na łatwiejsze poruszanie się wąskich ciągników między drzewami, a także na drogach biegnących jarami, czy też erozyjnie przekształconych w jary o szerokości niewiele tylko większej od kolein.
Po długiej chwili ciszy „Hućbała” nawiązał do zaopatrzenia czynionego przy użyciu swego pierwszego ciągnika: w ewidencji składak zgłoszony, jechać można było wszędzie, no. Dawniej ino ewidencja, do powiatu się zgłaszało, teraz już rejestrować. Zawcasu jak się wyjechało, do południa juz w Krakowie, ni, na wiecór u siebie. Ka mozna żech jeździł, i do Sączia [Nowy Sącz] i do Krakowa, kielo razy! Tam były składy złomu wielkie, wtedy ciężarówki zwozili róźne stare, Śtudery, Szewrolety, Dodże, Stary były, Gaziki. Defrów, skrziń biegów, reduktorów się nabrało kielo kciał, ni? Wybroł co tylko, na kaśnie, na wage, zapłacił. Mnie ociec kraś nie naucył, samech sobie po tym złomie chodził, jeszce klucz dali, bo i zaufanie było. Nie co teraz, k…, złodziei wsyćkich wywieźć! Prawo i sprawiedliwoś zrobić! Żałując minionych „lepszych” czasów, ale i nie kryjąc osobistej satysfakcji, Pabin opowiadał: dawniej kazdy dopomógł, jak żech zajechoł do takiego sklepu, co paski klinowe, światła, uścelki, czy tam co – to piersego obsłuzyli. Bo Hućbała z daleka!
Zapasy Pabin robił każdorazowo na miarę pojemności „kasty” swego traktora i „do zużycia”, czasem to i owo zdobywał na bieżąco, po czym znów jechał w teren. Po te mosty po wojskowości dziadek jeździł – dopowiadał wnuk Krzysztof Klejka na temat pozyskiwania mostów od GAZ-ów i ZiŁ-ów. Co istotne – „Hućbała” nie chciał wykorzystywać części dostarczonych przez klienta, choć takie sytuacje bywały – gdyż im nie ufał, a czuł się zobligowany do udzielania gwarancji. Oczywiście ustnej, honorowej, ale respektowanej zawsze w postaci darmowych napraw, chyba że klient jawnie źle eksploatował traktor, co Pabin potrafił gorzko i głośno wypomnieć…
Z róźnych motorów żech robił. Ze szóstek, z pietnastek, z osiemnastek, więkse, czy z Ursusków, czy tam co… Motory to i zza Książa [Książ Wielki w kieleckiem] jeden mi woził, od Ursusków, czy esy, tam Agromy kiedyś były, no. Chociaz do Krakowa podrzucił, tam mi zatrzimali na złomie, zawsze dopomogli, jo przijechał, zabrał. Pabin ożywiał się przy rozmowie rzadko, ale niektóre wydarzenia najwyraźniej budziły jego większe emocje, jak np. to: Motor wióz żech raz, bez papirów, bo juz był, a ten Krochmal co sprzedawał miał dosłać, bo to wsyćko na papirach, bo składaki do rejestracji szły, no. I w Pcimie – milicja. Że kradziony, motor zrucać, a kwitować nie kcieli, juz by tam oni go sprzedali! Tak i tak, zostawić trza było. Wezwanie beńdzie, mówiom. Czekam, ani wezwania, czekam, ni? A tu, w Chochołowie komendanta znałech, fajny człowiek był, i mówię mu, tak i tak, a on – że tak być nie moze. W Czarnym Dunajcu prokurator mieska, idź, mówi, jo ci nie radzę, bo nie mogę, ale idź. Ten prokurator na maszinie list napisał, jo żech go nadał i zarućko milicja z tym motorem u mnie była, no! Ale składaka o to trzi miesionce żech nie ukońcył.
Po wielu latach Pabin sprzedał swój pierwszy ciągnik w pełnej sprawności; dalej nie wiem z nim co się stało. Córka dopowiada, że później jeździł po zaopatrzenie większym traktorem, tym niebieskim, co i teraz mamy, a był to już trzeci ciągnik zbudowany dla własnych potrzeb. To późniejsze dzieło, z połowy lat 1970 – już drugiej generacji, z obszernymi stałymi błotnikami z przodu, z napędem na dwie osie przy wszystkich kołach jednakowej wielkości, z aktywną naczepą, której most otrzymywał napęd z reduktora o trzech wyjściach od wojskowego ZiŁ-a 157. W codziennej praktyce „Hućbała” konsultował wykonanie bardzo wielu miejscowych SAM-ów, uczył skracania mostów napędowych, wykonywał fragmenty konstrukcji, pomagał w montażu, dotaczał części na swej tokarni. W latach największego natężenia prac montażem zajmowały się nawet cztery osoby. Pabin pracował na tokarce, inni składali mosty, montowali, inny spawał. Zdaniem „Bałasia” najlepszym w okolicy specem od toczenia był właśnie Jędrek. Na tokarce Pabina uczyło się pracować wielu witowian, z których później kilku także budowało większe ilości ciągników. Jednym z nich jest Bolesław „Bronek” Krupa, który do Pabina przybiegał jeszcze jako uczeń, w czasie przerw, bo przecież szkoła naprzeciwko… Później Krupa zbudował sporo ciągników małych, z 7-konnymi silnikami S301, które łączył za pośrednictwem reduktora, nie używając pasków klinowych, i okazał się w tym odosobniony na tle rozwiązań nauczyciela i innych wykonawców; zasłynął też wykonaniem trzech najpotężniejszych w okolicy SAM-ów przeznaczonych do prac ziemnych i pomocniczych w tartaku. Tak więc podhalański SAM II grupy konstrukcyjnej w swym typowym schemacie jest koncepcją Andrzeja „Hućbały” Pabina z Witowa, przy udziale Andrzeja „Bałasia” Masnego z Chochołowa, który miał wzbogacić go o pomysł zamontowania na stałe bocznej kosiarki listwowej (co nie zmienia faktu, że boczna kosiarka listwowa jako wyposażenie ciągnika ma dużo starszą tradycję w europejskich rozwiązaniach profesjonalnych; do lat 1960 była standardowym wyposażeniem bardzo wielu marek), wreszcie także Andrzeja „Fudalczyka” Rafacza, mechanika z sąsiedztwa w Witowie – obaj z Pabinem modernizowali szereg rozwiązań i budowali bliźniaczo podobne maszyny. Właśnie wespół z Rafaczem dopracowano schemat ciągnika, który należy do drugiej generacji warsztatowej.
Zasięg tak ukształtowanego wzorca jest ogromny obszarowo, jak na obserwowane wpływy warsztatów, a jeszcze większy – ilościowo. Należy podkreślić, że mamy tu do czynienia nie tylko z naśladownictwem niejako zwyczajowym, jak obserwowałem w przypadkach wielu warsztatów, lecz – przede wszystkim – świadomym korzystaniem z bardzo trafnego rozwiązania, znakomicie sprawdzającego się w określonych warunkach użytkowych. Oczywiście już wczesne naśladownictwa musiały dawać początek kolejnym (to z czasem szło jeden od drugiego), w odległych miejscach, i jak łatwo zaobserwować – rozwijały się równoległe „gałęzie ewolucyjne”, w których wykonawcy stosowali własne, niezależne rozwiązania różnych węzłów i detali konstrukcji. Jednak począwszy od schematu ogólnego, przez plan ramy nośnej, po zestawienie zespołów układu napędowego, wraz z naczepą aktywną i charakterystyczną ławą do jej oparcia, wreszcie z wyróżniającą schemat cechą podrzędną, jaką jest integralne połączenie z ramą błotników o łukowym kształcie – powielany jest projekt „Hućbały”. Nawet konstrukcja błotników pozostaje w związku z warunkami pracy maszyn, szczególnie przy zrywce leśnej, kiedy łatwo o uszkodzenia, bowiem zapewnia im wyróżniającą wytrzymałość mechaniczną. Wiele ciągników powstałych w regionie, które są odleglejsze konstrukcyjnie, a nawet nie należą do II grupy – ma szereg rozwiązań przejętych z wzorca, w tym często niemal identyczny jest tył ramy wraz z ławą i błotnikami. Może tu jest miejsce na uwagę, że najpewniej w obszarze Podhala już przed Pabinem pojawiać się mogły jakieś jednostkowe konstrukcje, w których wykorzystywano przypadkowe, nieraz archaiczne zespoły. Tak jak w wielu innych miejscach Polski, rok 1960 zdaje się być początkiem upowszechnienia zjawiska, ale przecież odnotowane są egzemplarze SAM-ów powstałe dużo wcześniej. Natomiast wiele innych warsztatów na Podhalu, z których wyjechały łącznie setki a może nawet tysiące SAM-ów – rozpoczęło działalność po roku 1960; osiem warsztatów, które poznałem dokładniej – ok. roku 1970 i później.
Bronisława Bąk, wyraźnie pozostająca pod wrażeniem dokonań ojca, podkreśla praktyczne możliwości jego maszyn i opowiada o szczegółach użytkowania własnego traktora: Na Jaworkach bacówki były, na upłazach owce paśli, to za Szczawnicą, daleka jazda była [prawie 70 km] i tata tam jeździł tym naszym, kastę brał, nawozy woził. Albo siano z góry zwoził. Bo tam baca był z Witowa, co się tata z nim przyjaźnił. Dawali za Peerelu nawozy, to chyba jeszcze przed 1980-tym, przed „Solidarnością” i tak przez kilka lat, trza było obsiać, tata u tych baców dużo siedział, pomagał. Bo ino on jeden miał sprzęt co tam na te Jaworki wyjeżdżał, ludzie koniem się bali. Z chałup ludzie patrzeć wychodzili jak tam szedł w górę! Ja tam siano grabiłam jak wakacje, to żem sama widziała, jak się patrzyli, no! Sprawność terenowa maszyn szła w parze z ryzykanctwem Pabina. Wnuk Krzysztof, z podziwem ale i przyganą opowiadał, że dziadek nie bał się niczego i próbował wjeżdżać w rozmaite trudne miejsca. Zdarzało się, że ciągnik cofnął się na śliskim, błotnistym podjeździe – to wielkie ryzyko, bo już do góry nie da się ruszyć, pozostaje zjeżdżać tyłem przyhamowując i kontrując kierownicą, żeby nie łobróciło, bo jak łobróci to wraz obali. Zresztą, każda nieudana próba na zbyt stromym zboczu kończyła się podobnymi manewrami, i kiedyś Pabin wypadł z ciągnika, który stanął w poprzek zbocza i dopiero potem się przewrócił – cudem Pabinowi nic się nie stało. Córka wręcz bała się z ojcem jeździć, choć raz skorzystała z podwózki aż… do Krakowa, w jakiejś ważnej sprawie. Gdy spóźnił się autobus z Witowa do Zakopanego i nie miała szans zdążyć na pociąg – ojciec nie dopuszczając dyskusji wziął ciągnik, włączył biegi szosowe i dotrzymywał szybkości pokonującym trudy „zakopianki” samochodom. Jak się zdaje, wywrotki góralskich ciągników mogły być dość częste, choć o konsekwencjach śmiertelnych nie słyszałem. Zacytujmy więc jeszcze jedną wypowiedź, dotyczącą jednego z najwcześniejszych ciągników roboty „Hućbały”, a przy tym historycznie smaczną: …raz to był kopyrtnięty do potoka, tam. Poziczył sąsiad, bieg mu wyskocył, a tu się hamulce nie chyciły – i do góry kołami traktor w potoku. Uratował się, tak, no bo wyskocył z traktora. No, wtedy w kosmos lecieli, ee… czy ci Ruscy? My tam patrzyli na telewizor, jako tam rakietom bedom startować, a sąsiad pojechał po siano. Przyleciał, że traktor w potoku… wywalony.[2]
W sierpniu 2007 roku warsztat niewątpliwie nie działał w dawnym zakresie, podejście do drzwi zarastało zielenią, a pod płachtą na podwórku stał silnik pozostawiony po niedawnym remoncie traktora Andrzeja Bąka, zięcia. Wewnątrz też nie widać było śladów intensywnej pracy, jednak na tokarce leżały świeżutkie wióry stalowe, na kowadle łożysko – widać, że dopiero co wybite z oprawy. Na watrzysku (palenisku) garnki, puszki, kuźnia bezsprzecznie dawno nie była używana. Kapę to juzem zdjoł, juz się nie robi. Most zwąziany, nowy od Ziła leży, jo tak zrobił, ale juz do czego ni ma. W magazynkach – porozbierane skrzynie biegów, reduktory, dyfry, wiele części luzem… Andrzej Pabin właśnie naprawiał motorower Simson, też stary, wtórnie pomalowany na niebiesko i z deskami zamiast podnóżków. Był to jego ostatni pojazd na co dzień. Ostatni traktor? Jak Wałęsa władzę dostał, prezident. Tego roku. „Hućbała” mówiąc, że zrobił ze sto składaków, raczej nie miał przekonania do konkretnej liczby, ale ową „setkę” potwierdzali inni. Nie prowadził żadnej ewidencji, ilości nie były dla niego istotne. Działał na bieżąco w miarę napływających zamówień – a trzeba zaznaczyć, że miał problemy z Urzędem Skarbowym, bał się kłopotów i za każdym razem robota miała być ino dla siebie… Stanisław Janik z Witowa-Długoszówki, który sam zbudował około 30 maszyn, orzekł: Hućbała to miał bardzo duży kłopot tam kiedyś, no bo on tam na większą skalę robił. Według rodziny Pabina, budowanie traktorów trwało dłużej niż do roku 1990 (początek prezydentury Lecha Wałęsy), później jeszcze zdarzyło się kilka zamówień.
Jak niemal wszyscy wiejscy mechanicy, „Hućbała” był pewny siebie i swoich umiejętności technicznych, acz nie przesadzał z autoreklamą i dość łagodnie krytykował konkurentów… Jego wiedza praktyczna i orientacja dotycząca teorii pracy ciągników była godna podziwu, choć opowiadał o swej pracy bez zapału i nie o wszystkich szczegółach miał ochotę mówić. Tym niemniej, zależało mu na podkreśleniu, że w Witowie to on pierwszy samodzielnie zbudował ciągnik. Charakteryzując tę nietuzinkową postać, nie sposób pominąć całkiem innych talentów i predyspozycji. Andrzej Pabin grywał – dla siebie – na gęślach, grał też na saksofonie w parafialnej dziesięcioosobowej orkiestrze dętej w Witowie. Poza tym, miał pasiekę do której samodzielnie wykonał ule – miód sam zdrowy, na raka dobry (łatwo usłyszeć, że ten miód naprawdę bardzo ceniono, nie tylko w Witowie). Miała kobieta takie wargi bolące, grube się zrobiły. Mówili że rak. Maści nie pomagały a ona i mało co spała z tego bólu. To jo jej miodu, na noc, ino żeby nie lizać. Do ranka pękło, krew, ona na mnie – coześ mi zrobił! I do dochtora, a on – jo tu nie widzę, żeby cosik złego było. Teroz, to jak mnie widzi, to obłapi i dziękuje. Wreszcie – proponował Pabin wysłuchanie proroctw… Opowiadał, jak jego stryk znalazł w Dzianiszu ukryte w sosrębie starej chałupy, spisane na pergaminie przepowiednie i obie światowe wojny wyprorokowoł i jak ksiendze politykami bedom, to przeca do wierzenia jest.
Andrzej „Hućbała” Pabin zmarł w sierpniu 2008 roku, w dniu bierzmowania wnuczki Anny. W akcie zgonu wpisano „zatrzymanie krążenia”, jak podaje córka. Tak musiało być, bo na ciężką śmierć nie zasłużył. Córka dowodziła, że tata zawsze się czuł dobrze i ani słyszeć nie chciał o jakichkolwiek badaniach (a co mi powiedzą, przeca wiem, że krew mam czerwoną. Jak trzeba ja i bez szpitala umrem.) Nie było rzeczy, żeby on się bał, czy nikogo, wymyślił co trzeba na każdy kłopot. Tak po ojcu i dziadku miał, mówią, że tam oni kiejś w rodzinie zbójnikami byli… Nam adwokata nie było trzeba. Andrzej Pabin był porywczy, ale za wszystkich myślał i miał serce – w opowiadaniu córki Bronisławy różne fakty zdają się układać we wspomnienia o ojcu ciepłe i pełne żalu że odszedł; ma ona jednak przekonanie, że z nieba dalej dopomaga.
Omówiony w tej opowieści własny ciągnik Andrzeja Pabina, zbudowany w roku 1968, jest obecnie jednym z eksponatów radomskiej kolekcji SAM-ów (nr inw. MWR/KM-13287).
Publikacje: Ł. Skąpski Sans Titre (www.moma.pl/tekst.php?id=45) w: Maszyny (projekt artystyczny przedstawiający ręcznie robione traktory z Podhala, który składa się ze 112 zdjęć, 3 filmów wideo i 150 ankiet badawczych), Kraków 2006 (wzmiankowany warsztat A. Pabina); Ł. Skąpski, Ludzie i maszyny, w: dziennikpolski24.pl,
on-line http://www.dziennikpolski24.pl/pl/magazyny/pejzaz-rodzinny/321124-ludzie-i-maszyny.html, 2006 (sporo o A. Pabinie); Ł. Skąpski, film Maszyny – część 2: Konstruktorzy i gawędziarze, 2006 (m. in. wypowiedź A. Pabina); Ł. Skąpski, Machines. Maszyny. „Samy” z Podhala, Kraków 2009 (wzmiankowany warsztat A. Pabina); Legendy PRL VII, dwa ostatnie odcinki serii (m. in. prezentacja trzech ciągników i warsztatu A. Pabina), TVN Turbo, produkcja Muzeum Motoryzacji w Otrębusach 2010, na podstawie koncepcji T. Dzikowskiego
[1] Uwaga redakcyjna: przytaczając wypowiedzi Pabina i innych rozmówców starałem się zachować charakterystyczne słowa i zwracające uwagę cechy wymowy, które udało się zanotować – jednak materiał nie pozwala na konsekwentny ani tym bardziej naukowy zapis gwary, czytelnika proszę o wyrozumiałość.
[2] Ł. Skąpski, film Maszyny – część 2: Konstruktorzy i gawędziarze, 2006, 00:55.