Kapela Bogdana Kwietnia z Radomia
Bogdan Kwiecień urodził się 27 stycznia 1932 roku w Radomiu. Całe życie związany z miastem, w którym po kilku przeprowadzkach osiadł już na stałe w kamienicy na ulicy Żeromskiego. Jest żonaty ma dwóch synów i dwie córki. Zarówno rodzice żony Pana Bogdana, jak i jego samego przybyli do Radomia z okolicznych wsi. Ma ukończone jedynie trzy klasy szkoły podstawowej, gdyż jego dzieciństwo przypadło na straszne czasy II wojny światowej. Po wkroczeniu okupanta niemieckiego bowiem zaginęła mama Pana Bogdana, więc on sam, mimo młodego wieku i ciężkich warunków musiał opiekować się młodszym bratem. W jego rodzinie istniały tradycje artystyczne, gdyż dziadek był muzykantem, natomiast mama potrafiła ładnie śpiewać.
Po zakończeniu wojny Pan Bogdan pracował w radomskich wodociągach, a także na kolei. Nie przeszkadzało mu to w realizacji pasji muzycznych, która znacznie polepszały jego sytuację finansową. Zanim jednak zaczął żyć z muzyki musiał opanować grę na instrumentach, a przede wszystkim najpierw je zdobyć. Potrzeba muzykowania odezwała się w nim już w wieku dziewięciu lat, kiedy to mógł przypatrzeć się zabawom „na dechach”, które regularnie odbywały się po sąsiedzku. Wtedy też zapragnął mieć harmonię, a trzeba pamiętać, że w tamtym okresie zdobycie instrumentu nie było rzeczą łatwą z uwagi na trudności w dostępie i wysokie ceny. Dochodził jeszcze sprzeciw ojca, który uważał, że muzykowanie jest nieodłącznie związane z bałamuceniem czasu i piciem alkoholu. Doszło do tego, że zrozpaczony mały Boguś z nerwów zaniewidział. Ulitowała się nad nim jego mama, która pochwalała granie i kupiła harmonię na targu położonym w miejscu dzisiejszego domu towarowego Senior. Był to Stamirowski na dwadzieścia cztery basy, instrument przedwojenny, cały drewniany. Uszczęśliwiony chłopak odzyskał wzrok i zaczął ćwiczyć, ku niedowierzaniu ojca nawet wstając w tym celu w nocy.
Młody Bogdan miał kolegę, który przyjaźnił się ze znanym wówczas w Radomiu grajkiem weselnym Kazimierzem Rogulskim. Pewnego razu obaj przyszli do Bogdana, aby pożyczyć Rogulskiemu harmonię na weselną potańcówkę. Poproszony zgodził się i od tamtej pory zawarł bliższą znajomość z muzykiem. Rogulski zabierał go ze sobą na wesela, by mógł przysłuchiwać się utworom i nabywać wiedzę o tajnikach grania. Po pewnym czasie Pan Bogdan „podłapał kilka kawałków” i zaczął już sam przygrywać na weselach ze skrzypkiem z zespołu Rogulskiego. Miał wtedy siedemnaście lat. Wczesny start przerwała służba w wojsku, ale po powrocie do domu Pan Bogdan stworzył swoją kapelę i zaczął już na poważnie dorabiać graniem.
Jak wspomina muzyk, po wojnie organizowało się zabawy w prywatnych mieszkaniach. Prywatka nie mogła obyć się bez muzyki, więc zespół Pana Bogdana był często zapraszany. Grali w czterech; na dwie harmonie, perkusję i skrzypce czasem zastępowane trąbką. Według Pana Bogdana moda tańczenia „na dechach” i w remizach pojawiła się później, z czego również skorzystał. W latach 80-tych bowiem przez trzy lata co niedziela grał z kapelą w Jedlni Letnisko, gdzie w pobliskim lesie miejscowi strażacy organizowali zabawy. W Jedlni prócz przygrywania „na dechach” występowali także w czasie świąt na przykład 15 sierpnia na Matki Boskiej Zielnej. Dobrym układem było „zaliczenie” wesela w sobotę i niedzielnej potańcówki. W pewnym momencie zarobek w Jedlni niestety skończył się, bo powstał spór o plac, na którym obywały się imprezy. Zespół Pana Bogdana zaczął, więc jeździć do Młodocina, co trwało dwa lata.
Wtedy już od dłuższego czasu trwało również niekończące się pasmo wyjazdów na wesela do wielu miejscowości powiatu radomskiego. Jak przypomina sobie Pan Bogdan, dawne wesela zaczynały się już czasem o dziesiątej rano i trwały do nocy, a często nie było czym wrócić do domu i po ciemku musiano wracać piechotą. Nie zrażało to muzyków, bo muzykowanie przynosiło spore pieniądze. Zaproszenia na kolejną imprezę były składane bezpośrednio na weselach przez ludzi, którzy już planowali podobną uroczystość w swojej rodzinie. Niekiedy koledzy z innych kapel proponowali Panu Bogdanowi wspólne występy w zastępstwie jednego z grajków lub dla urozmaicenia instrumentarium. Grywano walczyki, tanga, oberki i polki z tekstami „do śmiechu” i traktujące o relacjach damsko – męskich. Próby odbywały się na kilka godzin przed weselem zazwyczaj w domu lidera w kamienicy przy ulicy Żeromskiego. Polegały na kilkukrotnym „przegraniu kawałków”. Pan Bogdan z dumą przyznaje, że koledzy niezbyt chętnie jeździli z nim „na pogrywki”, bo był sumienny i nie chciał robić częstych i dłuższych przerw, za to ponaglał do ciągłego grania.
Pan Bogdan z zafascynowanego muzyką chłopaka stał się doświadczonym muzykiem. Ta zmiana spowodowała, że stał się wybrednym znawcą jeśli chodzi o jakość instrumentu. Jak sam mówi, w swym życiu posiadał kilkanaście harmonii. Zmieniał je, gdyż ciężko było dobrać odpowiedni sprzęt. Specjalnie po to jeździł do Dęblina na targi z żoną, która potrafiła dobrze ocenić i doradzić. Podstawowym kryterium była czystość wydobywanych dźwięków. Poza tym drewno na harmonię musiało być dobrze wysuszone i z odpowiedniego drzewa. Przed kupnem należało sprawdzić czy skórki od miecha nie przepuszczają wilgoci i powietrza śliniąc je z jednej strony i obserwując drugą. Klawiatura nie mogła być ani za miękka, ani za twarda, bo dłuższa gra byłaby zbyt męcząca. Aktualnie Pan Bogdan posiada dwie dobrane i sprawdzone harmonie, z których jest zadowolony. Twierdzi, że zdolne jednostki potrafiły same zrobić sobie instrument, tym bardziej, że wszystko było drogie i trudno dostępne. On sam skonstruował baraban. Skórę pozyskiwało się z urodzonej nieżywej krowy lub źrebaka – „wyporka”. Wrzucało się ją do gnoju, a najlepiej wapna i po jednym dniu wyciągało i wyskubywało sierść. Następnie należało skórę wypłukać i naciągnąć na drewnianą obrączkę, nałożyć metalową obręcz i spiąć śrubami dla lepszego brzmienia. Drewnianą pałką obciągniętą skórką i obwiązaną drutem uderzało się w bęben, a w lewej ręce trzymało się gruby drut umiejscowiony w drewnianej rączce, służący do grania na talerzu. Poza tym Pan Bogdan skonstruował „przystawkę” do harmonii, którą podłącza poprzez kabel do zakupionego głośnika, aby wzmocnić dźwięk instrumentu.
Jak wspomnieliśmy na początku, nasz muzykant doczekał się dzieci, które wzrastały w atmosferze miłości do muzyki. Nieprzypadkowo więc przejęły pasje ojca, by w pewnym momencie stworzyć z nim Kapelę Rodziny Kwietniów. Syn Zdzisław opanował grę na saksofonie, organach i barabanie, natomiast drugi syn Mirek na perkusji. Poza tym brat żony udziela się na saksofonie będąc również perkusistą. Swą pomoc oferuje również kolega skrzypek. Muzycznego bakcyla złapał także wnuk Pana Bogdana, któremu dziadek podarował pierwszą harmonię i organy. Niemłody już muzyk pomoc znajduje w swej żonie, która od lat dopinguje go do wytężonych ćwiczeń, koryguje pomyłki, doradza i śpiewa do granych melodii. Syn Zdzisław zaś wyręcza ojca w „godzeniu wesel”.
Prócz przygrywania na weselach zdarzały się koncerty w radomskim Domu Pomocy Społecznej Weterana Walki i Pracy oraz organizowane przy spółdzielni mieszkaniowej na Ustroniu występy w remizie położonej przy ulicy Sandomierskiej. Radomianie grali tam wspólnie z zespołem z Kozienic. Jeździli na imprezy dożynkowe na Wolę Gołębiowską i do Lipska. Występowali na skaryszewskich Wstępach. Poza tym dziesięć lat temu brali udział w przeglądzie kapel ludowych w Przysusze zorganizowanym przez Adolfa Krzemińskiego, gdzie zajęli drugie miejsce, dostali dyplom i nagrodę pieniężną. W analogicznym, lecz dwudniowym konkursie w Maciejowicach, który odbył się dzięki miejscowemu domowi kultury pięć lat temu, również zdobyli nagrodę finansową. Prezentacja repertuaru na przeglądach w Wieniawie (pięć lat temu) i Iłży (cztery lata temu) zakończyła się podobnymi sukcesami. Przy okazji Pan Bogdan z żalem mówi o ludzkiej nieuczciwości. Zdarzyło się bowiem, że jeden z pracowników wyżej wspomnianej spółdzielni potajemnie nagrywał występy jego zespołu. Za pośrednictwem swojego znajomego sprzedawał muzykę na targu przy ulicy Wernera i Śląskiej pod nazwą Kapela Weselna Kwietniów. Pan Bogdan poszedł do krętacza wyjaśnić sprawę, a ten wystraszył się i „zwinął interes”.
Pan Bogdan czynnie gra do dziś. Nadal zdarza mu się grać na weselach, albo prowadzić parę młodych na kościelny ślub. Przyznaje, że podeszły wiek nie pozwala mu już tak jak dawniej „zarywać całych nocy” na muzykowanie. Ciągle jednak realizuje swe muzyczne pasje i deklaruje chęć nagrania wykonywanych utworów.