Dawniej, ostatnie trzy dni karnawału określano staropolską nazwą mięsopustów (od słów mięsa – opust, oznaczającego pożegnanie czy też opuszczenie mięsa), jak również dniami zapustnymi, ostatkami czy też kusymi-diabelskimi dniami. Ta ostatnia nazwa chyba najtrafniej oddaje atmosferę panującą na wsi, w jakiej spędzano końcówkę karnawału. Najczęściej w jej trakcie mieszkańcom wsi towarzyszyła radosna zabawa i szaleńcze hulanki, nie brakowało także uczt i biesiad, zakrapianych dużą ilością różnych trunków. Podczas tych dni bowiem starano się najeść do syta dobrego jadła oraz wytańczyć i wybawić tak, aby było co wspominać w 40-dniowym Wielkim Poście.
Warto przedstawić garść szczegółów z obyczajów, które nie przetrwały i zaginęły we współczesnym karnawale. W dzisiejszych czasach wiele barwnych i pełnych życia zwyczajów znamy jedynie z rodzinnych wspomnień, relacji naszych dziadków czy też z przedmiotowej literatury.
Obecnie, organizuje się najczęściej ostatkowe bale, imprezy, czy też okolicznościowe prywatki. Jednakże warto podkreślić, że z pewnością nie są one tak widowiskowe i pełne humoru jak dawniej, gdy w ostatnie zapustne dni urządzano chociażby korowody wiejskich przebierańców. Nasi pradziadowie przebierali się w ostatki zarówno za ludzi, jak i za różne postacie zwierząt, np.: kozy, niedźwiedzie, konie oraz bociany. Barwnych i rozśpiewanych przebierańców chodzących od chałupy do chałupy chętnie obdarowywano różnymi datkami i zapraszano na poczęstunek. Panowało bowiem przekonanie, że ich wizyta przynosiła dostatek w domu i urodzaj na polu. Po obejściu wszystkich domostw poprzebierani mężczyźni i chłopcy udawali się na dalszą zabawę w karczmie. Barwny jej opis przedstawia Oskar Kolberg: Muzyka gra, obecni częstują się piwem, wódką, miodem, bułkami, a parobcy co chodzili po kweście wyjmują z torby uzbierane przysmaki, smażą jajecznicę z kiełbasą, za uzbierane pieniądze kupują wódkę, częstują nią wszystkich, i tańcują przez całą noc. Niegdyś bowiem zimowe miesiące karnawału były wesołym okresem, w trakcie którego nie należało ograniczać się z jedzeniem mięsa i słodyczy. Aczkolwiek, przeciwko zapustowym szaleństwom występowało duchowieństwo, które grzmiąc na kazaniach, że […] mięsopusty od czarta wymyślone, w Polsce bardzo pilnie zachowują, ganiło wiernych za ich nieprzyzwoite zwyczaje. A prawdą jest, że polskie zapusty były pełne różnych obyczajów i fantazji.
W karnawale chłopskim najczęściej wszelkie zabawy organizowane były przez młodzież i starszych w wiejskich chałupach, ale właśnie przede wszystkim w karczmach. Można by rzec, że w ostatnich dniach karnawału stawały się one centrum życia towarzyskiego mieszkańców wsi. Natomiast w ostatnie dni zapustne odbywały się w niej hulanki i swawole do późnych godzin wieczornych. Przygrywano na skrzypkach, bębnie i organach. W zabawach brali udział głównie młodzi ludzie, kawalerowie i panny, a także znajomi z sąsiednich wsi. Wszyscy śpiewali różne przyspiewki i tańczono oberki, polki i mazury. Ostatnią niedzielę przed Środą Popielcową nazywano kusą. Apogeum szalonych swawoli i tańców przypadało na ostatni wtorek, który określano także zapustnym lub kusym. W tym dniu wieczorem odbywała się huczna zabawa z muzyką i bufetem, która trwała do północy.
O staropolskich zwyczajach zapustnych dowiadujemy się także z przeprowadzanych badań terenowych. Zebrane informacje od sędziwych mieszkańców radomskich wsi są niezwykłą lekcją dawnej obyczajowości, bowiem osoby te często same doświadczyły tychże zabaw w czasie młodości albo też wiedzą o nich z przekazu od swoich rodziców. Informatorzy z naszego regionu niejednokrotnie wspominali o zwyczajowym tańcu na obfite plony. Mianowicie, na wielu wsiach znaną tradycją był taniec z wysokimi podskokami. Wykonywany był najczęściej przez zamężne kobiety na urodzaj lnu i konopi. Zabawa taneczna odbywała się właśnie w zapustny wtorek. Wówczas, rozweselone kobiety podczas zabawy krzyczały: „zeby konopie duze rosło, zeby ładne było”. Wówczas wierzono, że wysoki skok i naturalne siły rozrodcze kobiet miały pobudzić len i konopie do wysokiego wzrostu. Z kolei w regionie opoczyńskim praktykowano nieco odmienny zwyczaj, polegający na podrzucaniu przez mężczyzn swoich czapek do sufitu - na wysoki len. Można też to jednak odczytać jako znak kończącego się karnawału. Przebywający w karczmie w tym czasie wszyscy zebrani wykrzykiwali przy tym słynne zawołanie: „Stara babo, stary chłopie, hulaj dzisiaj na konopie”. W jednym z wywiadów napotykamy dość ciekawą wzmiankę o pewnym zwyczaju. Zdaniem informatora, bardzo dawno temu (jeszcze przed I wojną światową) odbywały się zabawy kobiet w karczmie. Przychodziły one tam z kądzielami i je przędły. W międzyczasie popijały wódkę lub wino i głośno śpiewały: „Oj chmielu, chmielu niebożę, żebyś ty chmielu po tyczkach nie lazł, nie robił byś z panienek niewiast”. Po około dwóch godzinach zostawiały pracę i tańczyły wszystkie razem. Inną ciekawą tradycją było oprowadzanie na lince (jak niedźwiedzia) chłopa, obwiniętego w grochowiny, z workiem na głowie, którego należało bić w czasie drogi. Dawniej owego przebierańca nazywano – kurakiem. Taki kurak nie mógł uciec i musiał znosić wszystko, co go spotykało. Określenie „kuraki” zostało później zastąpione terminem ostatki. Niewątpliwie kolejnym z nich był nieco inaczej opisany, a dobrze znany zwyczaj chodzenia w ostatki po wsiach przebierańców. Była to najczęściej młodzież. Przebierali się za śmierć, diabła lub za niedźwiedzia, którym był chłopak owinięty w grochowiny i opasany powrósłami. W trakcie chodzenia po domach chwalono gospodarzy, przygadywano, najczęściej śpiewając krótkie przyśpiewki.
Z kolei w subregionie opoczyńskim odbywał się także zwyczaj przetargu dziewcząt, nazywany inaczej targowiskiem. Pośrodku karczmy młodzież ustawiała drabinę z sianem, co miało przypominać swym wyglądem targ bydlęcy. Jeden ze starszych uczestników wcielał się w postać gospodarza, a kilku innych występowało w roli faktorów czy też handlarzy. Natomiast młode dziewczęta biorące udział w zabawie nazywano jałoszkami, a kawalerów byczkami. Faktor rozpoczynał zabawę słowami: „Mości panowie, będzie jarmark w Gielniowie, wybór wielki. Okup na dziewuchy składajcie u mnie!” Z kolei handlarz podprowadzał kolejno panienki do drabiny i chcąc zachęcić kandydatów, zaczynał je wychwalać, ale nie obyło się też bez wytykania im wad. W czasie zabawy też z nimi tańcował, dopóki jakiś kawaler nie złożył okupu za wybraną kandydatkę. W nagrodę, każda wykupiona dziewczyna musiała swemu wybrankowi podarować na Wielkanoc co najmniej pół kopy pisanek.
Obecnie, pozostałości dawnych obrzędów poszły niemalże w niepamięć.
Jedyną tradycją w regionie, znaną także w całym kraju i nadal kultywowaną jest widowisko Ścięcia Śmierci w znajdującym się pod Radomiem - Jedlińsku. Jest to jedyne tego typu przedstawienie w Polsce, oznaczone na europejskiej mapie zabaw kończących karnawał. Odbywa się ono co roku w ostatni zapustny wtorek, który wypada tuż przed Popielcem. Ciekawostką jest, że pierwsza wzmianka o jedlińskim zwyczaju pochodzi już z 1860 roku i została zamieszczona w warszawskiej „Gazecie Codziennej”. Wśród artykułów znalazł się też list ówczesnego proboszcza parafii w Jedlińsku – księdza Jana Kloczkowskiego, który w nim opisał to niezwykłe widowisko. Z kolei w 1868 roku w „Kalendarzu Warszawskim” duchowny po raz pierwszy opublikował wierszowaną wersję widowiska swojego autorstwa. Zawarty w publikacji scenariusz do tej pory wykorzystywany jest do odgrywania jedlińskiego przedstawienia. Natomiast księdzu Kloczkowskiemu przypisuje się zachowanie tej tradycji i to dzięki niemu widowisko Ścięcia Śmierci w ówczesnej formie przetrwało do dzisiejszych czasów […] została po nim pamiątka, którą mieszkańcy Jedlińska do dziś dnia obchodzą w Kusy Wtorek, ścinają w miejsce zbrodniarzy śmierć, którą uważają za największą zbrodniarkę, bo zabójczynię całego rodu ludzkiego. Zwyczaj ten w połowie XIX stulecia był bardziej rozbudowany i miał nieco inny przebieg niż prezentowany obecnie.
W Jedlińsku widowisko Ścięcia Śmierci łączono z kusakami. Mianem tym określano ostatnie trzy dni zapustne, którym towarzyszyły pochody dziwacznie wyglądających najróżniejszych przebierańców ulicami miasteczka. Wśród nich nie mogło zabraknąć: aniołów, śmierci i diabłów. Właśnie najliczniejszą grupę stanowiły czarty, które zaczepiały młode dziewczęta i je straszyły. Podczas swoich harców czyniły ogromny hałas klekotając kołatkami, a interesujące jest to, że nie mogły mówić. Stąd, porozumiewały się na migi, wydając przy tym różne nieartykułowane dźwięki. Także wśród przebierańców byli: Żydzi, Cyganie, dziad z babą, młoda para (za pannę przebrany był mężczyzna), karczmarz, kominiarz, a nawet milicjanci. Przemarsz tej barwnej kawalkady postaci zawsze odbywał się we wtorek poprzedzający Środę Popielcową.
Obecnie, w tym obrzędzie bierze udział wielu młodych ludzi, często zgodnie z rodzinną tradycją, która jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ciekawostką jest, że wszystkie role nadal odgrywane są wyłącznie przez mężczyzn, a dodatkową postacią biorącą udział w wydarzeniu jest Rak, będący symbolem Jedlińska, gdyż ma go w herbie. Uczestniczą w nim też burmistrz z rajcami i ławnikami oraz mieszkańcy miasteczka. Samo widowisko przedstawia następującą treść. Pijana Śmierć, zostaje złapana nad rzeką i postawiona przed sądem, który wydaje sprawiedliwy wyrok. W obecności rozkrzyczanych mieszczan kat ścina kostuchę. Kiedy Śmierć w trumnie zostaje wywieziona z miasta, członkowie przedstawienia oraz jego publiczność bawią się do północy, bowiem Śmierć została pokonana. Zwyczaj ten symbolizuje ostateczne pożegnanie ze wszystkimi zabawami i karnawałowymi uciechami. Ponadto zabijanie czy też wypędzanie jakiejś postaci miało za zadanie zapewnić odrodzenie przyrody.
Nie można nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że staropolski karnawał, czy też „zapusty” były świętowane o wiele huczniej niż dziś. Wesoły i szaleńczy nastrój karnawałowy wzmagał się w miarę zbliżania do Wielkiego Postu. Doskonale to świętowanie podsumowuje Anna Zadrożyńska pisząc: A przecież korowody masek, maszkar i przebierańców, smażone pączki, chrusty i faworki, wróżenia, tańce, alkohol, dziwaczne żarty, łamanie wielu zakazów – każą myśleć o szczególności tego czasu, który zawłaszczył świat.
(…) Rozhulanie i wrzawa narastały prowadząc do kulminacyjnej nocy ostatkowej. Potem nagle wszystko cichło. Nieraz powiadano: „Po zapustach post”, bowiem zaczynał się Popielec, będący czasem zadumy i powagi oraz wstępem do uroczystości wielkopostnych.
Bibliografia:
Dudzik W., Karnawały w kulturze, Warszawa 2005.
Jurecka M., Ścięcie śmierci w Jedlińsku. Kilka słów o genezie, [w:] Miesięcznik Prowincjonalny, R. 13, Nr 2, Radom 2011.
Kolberg O., Radomskie, cz. I Dzieła wszystkie, t. 20, Wrocław – Poznań 1964.
Kutkowski J., Ścięcie Śmierci- fotoreportaż i kilka słów wprowadzenia, [w:] Miesięcznik Prowincjonalny, R. 16, Nr 2, Radom 2014.
Rosiński S., Jedlińsk – okruchy historii. Jedlińskie Kusaki, Jedlińsk 2006.
Zadrożyńska A., Światy, zaświaty. O tradycji świętowań w Polsce, Warszawa 2000.
Zieleziński A., Ścięcie Śmierci w Jedlińsku, [w:] Rocznik Muzeum Radomskiego 1978, Radom 1979.