We wczesnym średniowieczu bory bartne były niewielkie obszarowo, gdyż znalezienie grubych drzew nadających się do zadziania nie stanowiło problemu. W miarę trzebieży lasów i przez porzucanie starych drzew nie nadających się do zagospodarowania, bartnik zmuszony był do coraz dłuższych wędrówek po puszczy.
W wieku XVII bory bartne liczyły po 25 i więcej kilometrów powierzchni. Rozmieszczenie barci w lesie było ukierunkowane przez warunki naturalne. W okolicach bardziej miodnych zakładano znacznie więcej barci i na małej przestrzeni. W lesie ubogim w pożytki pszczele było ich mniej. Dlatego też najczęściej bory bartne znajdowały się w lasach mieszanych z dużą ilością wierzb, dębów, a w podszycie z kruszyną, tarniną, malinami, jagodami, borówkami czy wrzosem.
Wielkość pożytku decydowała o rozmieszczeniu barci. W 1478 roku wojewoda ruski i sandomierski Jan Pilecki, właściciel ziem na Rzeszowszczyźnie wydał ustawę ograniczającą wzrost liczby barci, aby nie doprowadzić do nadmiernego rozrostu bartnictwa na małym obszarze leśnym. Ustawa ta przestrzegana była również na Mazowszu. Chociaż wówczas nie można było mówić o pszepszczeleniu terenu, to pokazuje, że ówcześni ludzie rozumieli zasady równowagi w przyrodzie (Wróblewski, 1991).
Drzewa nadające się na naturalne barcie musiały być zdrowe i dostatecznie grube. Dawało to pewność, że oprze się wichurą, a dostatecznie grube ścianki będą chroniły rój przed przemarznięciem. Najczęściej wybierano sosny i dęby, choć zdarzały się barcie w innych gatunkach drzew. Związane to było z wykorzystaniem już istniejących pustych miejsc powstałych w wyniku próchnienia wnętrza drzewa. W miarę ubywania grubych sosen i dębów wykorzystywano inne gatunki drzew, nawet grusze i jabłonie. Starano się dziać barcie w drzewach zdrowych, które po zadzianiu nadal żyły, co gwarantowało długą żywotność takiej barci. Żywa tkanka drewna lepiej chroniła rodzinę pszczelą przed chłodem, a ponadto ulegało ono znacznie rzadziej złamaniu. Czasami obcinano wierzchołek, hamując w ten sposób wzrost drzewa wzwyż, zapewniając tym samym jego stabilność. Skutek takiego działania był odwrotny, gdyż powodowało to zamieranie drzewa. Na sprzyjających terenach, gdzie występował duży pożytek na jednym drzewie zakładano dwie lub trzy barcie. W takich przypadkach dzianie zaczynano kolejno od najniżej położonej barci, a kończyło nieraz na wysokości 10 m i więcej nad ziemią. Sosnę z dwiema dzieniami nazywano „sosną podwójną”, a z trzema – „sosną potrójną”. Drzewo, które już oznakowano nazywano podkładem, drzewo zaś z niedokończoną barcią nadziakiem. W drzewie pochylonym dzianie barci prowadzono od strony pochyłej, co zabezpieczało ją przed zaciekaniem wody deszczowej. Barcie, które przetrwały do dziś były wydziane w pniach o średnicy dochodzącej do metra. Zazwyczaj do dziania przystępowano wiosną. Czasami pracę tą wykonywano jesienią, zwłaszcza na sośnie. Powodem wyboru tej pory roku był brak wydzielania żywicy z uszkodzonej tkanki drzewnej, co mogło utrudniać osadzenie roju w barci. Dlatego najlepszym rozwiązaniem było zasiedlenie barci tego samego roku. Szybkie zasiedlenie przyśpieszało proces powlekania przez pszczoły ścianek ula kitem pszczelim, co zapobiegało wydzielaniu żywicy.
Barcie rozmieszczano na różnej wysokości. Uzależnione to było od grubości drzewa. Im wyżej, tym lepsze było zabezpieczenie przed rabusiami i szkodnikami. M.Witwicki, słynny pszczelarz z pierwszej połowy XIX wieku prowadził badania, które są aktualne do dziś. Twierdził on, „że barć umiejscowiona najniżej dawała najwięcej miodu”. Uzasadnił to następująco: z niskiej barci pszczołom było znacznie bliżej do pożytku, a ponadto nisko przy ziemi mniej dokuczają wiatry i zimno. Lot pszczoły obciążonej wziątkiem był znacznie mniej wyczerpujący. Tuż przy ziemi istnieją szczególnie korzystne warunki termiczne powodujące, że otoczenie barci nagrzewało się dość wcześnie wiosną, przyśpieszając aktywność wiosenną rodziny pszczelej. Dlatego barcie znajdowały się od 1m do 10m i więcej w górę.
Dzianie barci było ciężką fizyczną pracą wykonywaną na dużej wysokości. Gdy bartnik obrał sobie odpowiednie drzewo od wydziania, zaczynał od wyrąbania na pniu własnego znaku, co oznaczało objęcie danego drzewa w posiadanie do celów bartniczych.
Nazywało się to nakłodzeniem barci, a znak wyrąbany nazywał się klejmem. Każdy bartnik posiadał odrębne klejmo, różniące się od innych (Blank-Weissberg, 1937).
Różne gatunki drzew mają różną twardość, dlatego najtrudniej było dziać barć w dębie. Trudno jest określić ile czasu zajmuje taka praca. Najczęściej spotykane przybliżone wymiary dzień były taki: wysokość z przodu 80-90cm, wysokość z tyłu 90-100cm, szerokość z przodu 10-15cm, z tyłu zaś 30-35cm, głębokość 20-40cm. Kształt najczęściej prostokątny, czasem okrągły.
W okolicach zamieszkałych przez niedźwiedzie zabezpieczano barcie stosując samobitnię. Był to drewniany kloc zawieszony na powrozie przy wlocie. Zwierzę chcąc się dostać do barci musiało odepchnąć samobitnię, która wpadała w ruch wahadłowy i uderzała w zwierzę. Przeważnie kończyło się to zrzuceniem niedźwiedzia z drzewa. Innym rodzajem zabezpieczenia był pomost zakładany na drzewie. Nazywano go obwieszą, połatką lub odenkiem (Wróblewski, 1991).
Autor: Dorota Maciąg